Mniej lub bardziej ambitnie, dłużej lub nieco krócej, częściej lub trochę rzadziej (?!) słów kilka o książkach, o których warto coś powiedzieć/ostrzec innych zawczasu
Czyli kolejny wycięty fragment recenzji, po raz kolejny ten samej książki O.o.
cz.1 -> HERE
"*stop*
...
*pięć minut później*
...
*dwanaście minut później*
...
*dwadzieścia minut później, tuż po karmieniu kota*
Ok. Dobra. Poddaję się. To nieprofesjonalne, ale jeżeli tego nie napiszę, będę mieć spore problemy z rozpoczęciem tej "recenzji"*. Nie mam bladego pojęcia co napisać.
Albo może nie tyle nie wiem co napisać, ale jak zacząć? Bo wielu ludzi wie, że najważniejszy jest początek, bo jeżeli dobrze wystartujemy, to cała reszta pójdzie jak z płatka. Ale tu właśnie leży pies pogrzebany - jak zacząć?!
Mogłabym wziąć przykład z Lauren Barnoldt i wrzucić czytelnika od razu do głębokiej wody. Żeby jednak to zrobić, autor tekstu sam musi wybadać najpierw głębokość akwenu**, bo w przeciwnym razie utopi się nie tylko czytelnik, ale i autor ze własnej osobie. A ja chcę jeszcze trochę pożyć - metaforycznie jak i dosłownie. Ten sposób więc odpada."
* tu miał byś odnośnik to mojego sposobu oceniania
** a tu do "Albo rybki, albo akwarium" z tekstem: "Aż chciałoby się powiedzieć 'akwarium' ;)". Ładny sucharek, prawda? ;D
Tak bardzo mi nie idzie z tą recenzją... ;_______________________;
Jak często zdarza wam się czytać książkę, w której czarny bohater nosi właśnie wasze imię?
Mnie, szczerze mówiąc, wyjątkowo rzadko. Praktycznie, to właściwie wcale, ze względu na (bardzo pokręcony rodowód, ale powiedzmy, że) słowiańskie pochodzenie mojego imienia. Nie żeby słowiańskie imiona z góry mówiły o przyjaznym usposobieniu osób je noszących (właściwie to chyba wręcz przeciwnie, ale to nie czas i miejsce na takie dyskusje [poza tym chodzi mi tylko i wyłącznie o to, że Słowianie to dość specyficzna grupa etniczna, którą kocham, do której należę, której się nie wyprę i z która bardzo dobrze oddaje mój charakter]), po prostu na rynku wydawniczym króluje zachodnia literatura, a w niej moje imię występuje... NIGDY.
W sumie nawet w literaturze wschodnioeuropejskiej rzadko spotykam się z moim imieniem. W przeciągu ostatnich dwóch lat spotkałam się z nim dwa czy trzy razy.
Tym większe było moje zdziwienie, gdy ujrzałam je w książce naszej rodzimej autorki.
Jeszcze większe, gdy okazało się, że to kompletna szuja*.
W takich momentach czuję się brudna i choć wiem, że jest to postać wymyślona, wstyd mi za nią. Czuję się poniekąd odpowiedzialna za tę dziewczynę, jako imienniczka, więc jest mi źle, że osoba podobna do mnie robi takie świństwa. Wiem, że to głupie. Ale nic na to nie poradzę. Serce, jak zwykle, przejmuje się nie tym, czym powinno się przejmować.
Czyli
*Póki co. Jestem zaledwie na 70 stronie. Wiele może się jeszcze zmienić. Tym bardziej, że Ewa Nowak nie ma w zwyczaju kreować złych bohaterów i nie wyjaśnić, co się stało, że tacy są.
Ten moment, kiedy po lekturze 20 stron ma się dość, bo książka nudna, głupia, bez sensu i dla dzieci, a później nie możesz się od niej oderwać i przeklinasz myśl, że dzisiaj obiecało się zrobić porządki w domu.
Czyli lektura "Miasto upadłych aniołów" Cassandry Clare.
Naprawdę nie sądziłam, że mnie to aż tak wciągnie
(pomińmy fakt, że podobnie miałam z każdą poprzednią książką z serii)
Mam bardzo, ale to bardzo złe przeczucia.
Nie powinnam tego wrzucać. Czuję to.
No ale cóż - słowo się na facebooku rzekło, więc video- trza wrzucić do sieci.
Nie rzucajcie pomidorami, pliiis :)
druga część: http://youtu.be/K3nO-vLMiVo
Andrzej Sapkowski, Wieża Jaskółki
From a Stanisław Lem classic to stunning new novels and innovative children’s picture books, if you’d like to know more about Polish writing in translation, this is where to start.
... czyli kilka spostrzeżeń i luźnych myśli, które przychodzą w trakcie pisania recenzji/opinii, a których w w/w formie zamieścić nie mogę, bo... bo oceniam książkę, a nie sposób jej oceniania przeze mnie.
"Nie mam pojęcia co napisać. O czym wspomnieć. Co zostawić dla siebie. Jak napisać, by powiedzieć wszystko i nie zniechęcić. Bo lubię być szczera, przynajmniej jeśli chodzi o książki, ale nie lubię, gdy z powodu jednego małego minusa cała społeczność czytelników porzuciła chęci przeczytania konkretnej pozycji.
I to jeszcze z mojej winy?! OJ! CO TO, TO NIE!"*
*usunięty fragment recenzji "
Właśnie kończę czytać ostatni tom Wiedźmina. Zostało mi jakieś 50 stron i chociaż póki co jest dość sielankowo (jak na Wiedźmina, oczywiście), przeczuwam, że to nie skończy się dobrze*. Powiedziałabym wręcz, że skończy się bardzo, bardzo źle.
*Za sześć dni w Rivii, tak? I don't think so.
Wiecie czego najbardziej nie lubię w tłumaczonych książkach?
Tłumaczenia imion! Ugh. Okropieństwo.
Szczególnie, gdy w książce występuje mnóstwo polskich nazwisk (i hope. Bo jak się okaże, że nazwiska też są tłumaczone, to pojadę po tłumaczu) i w sumie sam już nie wiesz czy autorka to tak specjalnie polskie imię wrzuciła czy niekoniecznie...
Sądziłam, że nikt już tego od lat nie robi.